Dzień czternasty: to podwójnie najpiękniejszy dzień tej wyprawy : Paryż zdobyty
Bodajże Arkady Fidler w opowieściach o swoich wędrówkach po dżungli powiedział że dwa najpiękniejsze dni jego wędrówki to wejście do dżungli i wyjście z niej. Ja takie samo wrażenie odniosłem przy wjeździe i wyjeździe z Paryża rowerem. Byłem tam już kiedyś i spacerowałem z rodziną po tym przepięknym mieście – to było miejsce do którego zawsze chciałem powrócić. Niestety dojazd do Paryża i podróż przez Paryż rowerem w pewnych momentach przypomina dżunglę w najgorszym wydaniu. Kto przejedzie przedmieścia Paryża i `’Szans Elize” pasem dla “rowerzystów” powinien trafić do podręczników historii. Niewielu odważy się tego dokonać z pełnym obciążeniem wymaganym przy tak długiej podróży dlatego nie polecam wycieczkom rodzinnym. Jeśli nie wpadniecie pod wściekłych od korków kierowców to z samego stresu pozabijacie się nawzajem. Tłok, gwar, smród spalin, korki i dowcipnisie, którzy dla zabawy odkręcają wentyle i spuszczają powietrze – klaksonów i złośliwości do potęgi… Gdyby nie wisienki w postaci miejsc, które potrafią sprawić radość – czasami przemiłych i uśmiechniętych ludzi, historycznie szczególnych miejsc i wybranych miejsc dla rowerzystów np. trasa nad Marną – uznałbym ten kawałek podróży za niewarty polecenia. Dlatego Paryż rowerem z wypożyczalni miejskiej aby było szybciej przemieszczać się z miejsca do miejsca – tak – ale jako miejsce podróży na trasie rowerowej – nie, nie i jeszcze raz nie… no chyba że ktoś lubi jak boli…
PS” jest pięknie 🙂