Otwierasz lodówkę a tam bigosr.com
Bigos, jako jedna z niewielu potraw zyskuje jeszcze lepszy smak po wielokrotnym przygrzaniu a nawet przemrożeniu, co często zalecają kucharze przed ostatecznym odgrzaniem. Dzień trzydziesty. Codziennie podaję Ci na swym blogu bigosr.com rarytas, bo zawsze świeżą porcję: wiele razy zmrożoną, wiele razy podgrzaną teraz dodatkowo zroszoną deszczem i przewianą oddechem Neptuna. Czasami zalewaną winem czerwonym tak dla smaku i humoru. Dlatego spójrz na mapę wyprawy bo to już ponad 2000km na rowerze i polub na Google+ lub Facebooku aby i inni Twoi przyjaciele mogli się cieszyć tym blogiem – może kogoś to zainspiruje… Po prawej stronie strony masz możliwość subskrypcji tego bloga podając adres email będziesz powiadamiany jak tylko pojawi się nowy artykuł. Ale wracając do podróży:
Dziś podany bigosr.com nieźle podlany białym winem zwanym “black”, ale ze względu na dużą okazję… Jak pamiętacie w poprzednich postach to “black” było wspaniałym i czerwonym winem w kraju Basków:) Tutaj dla odróżnienia to już wino białe… Trudno to zrozumieć ale co tam… Język przynosi nam wiele nieporozumień każdego dnia.
Wczoraj oglądaliśmy z Hiszpanami finał Argentyna-Niemcy. Wszyscy Hiszpanie kibicowali Argentynie , my ( tzn: ja i dwoje wspaniałych Szwajcarów) bezstronni obserwatorzy ONZ, cieszyliśmy się winem i dyskusją a przy okazji zerkaliśmy na bardzo nudne i przemęczone strategią przetrwania widowisko. Kiedy mecz zakończył się wymęczonym zwycięstwem Niemiec, kolejno: obsługa i goście podchodzili do naszego stolika i gratulowali nam wygranej. Od czasu do czasu dodając jakąś butelkę wina… Na nic było tłumaczenie po angielsku, że my nie jesteśmy Niemcami, wszak wszyscy słyszeli akcent szwajcarów i byli pewni naszych niemieckich korzeni… Po drugiej butelce z gratulacjami przestaliśmy się burzyć i przyjmowaliśmy z radością to co nam ofiarowano.
Nie piszę: cieszyliśmy się radością, którą nas obdarowywano, bo forma tych gratulacji i podarunków miała raczej formę lenna, niczym ofiary i nie było uśmiechu na ustach wspaniałych Hiszpanów. Po prostu taki kulturalny i sympatyczny odruch w stronę gości ale nic po za tym… Tak a’propos – nasz stolik też był za Argentyną.
Jak to przystoi na świeżo przemalowanych Niemców celebrowaliśmy głośno i radośnie. Radośnie bo poruszony tą pomyłką językową próbowałem Szwajcarom przez jakąś godzinę wytłumaczyć subtelną różnicę polskich liter: ł, ń, ż itd. a posłużył mi do tego przykład: “jest wielka różnica czy ktoś komuś robi laskę czy łaskę“…. Jeśli ktoś myśli , że jestem troche zwariowany to zobaczcie blog moich szwajcarskich kompanów , którzy na dzień tego wpisu sa ok 459 dni w drodze i mają za sobą ponad 9tys km.
Nie miałem dziś głowy do zdjęć więc dodaję “wczorajsze” zdjęcia ryb w potokach. Karpi w rzekach tyle, że aż pozazdrościć.W rzekach tu prawie nikt nie łowi, jedynie w zatokach czy oceanie. Te zdjęcia specjalnie dla cichych wariatów, których wielu w moim kręgu …
We are following your journey to Lisbon, so never give in to homesickness, don pedros, dump weather, head wind, steep uphills, nasty dogs, … – and always remember: we are the champions! 😉
the two cyclists from switzerland
Robert, Dagmar – I really happy we are a champions… I wrote this short story about Spanish congratulations.. I add a little bit but I am not journalist 🙂
Thanks for beautiful evening and this comment. Your blog http://www.velovida.ch/ is perfect! Good people on the road. Robert