Fatima rzuciła mnie na kolana…
Dzień czterdziesty czwarty: dziś Fatima! Plan był prosty 85km. 40 do Fatimy i 45 do Nazre. Wyruszyłem rano bo spodziewałem się upału. Góry jakie napotkałem i upał 37 stopni w cieniu sprawiły, że dziś jestem jak dziurawa dętka: wyniszczony i bezużyteczny. Fatima rzuciła mnie na kolana nie tylko górkami, ale i z powodu wszystkich próśb, które zanosiłem od wszystkich, którzy prosili o wspomnienie w tym specjalnym miejscu. Jak można przeczytać w artykule o Santiago de Compostela mam dość luźne podejście do takich miejsc. To miejsce jednak jakoś dziwnie mnie trzymało. Najpierw wspaniałym skupieniem i dziwnym uczuciem przywiązania do ławki w której siedziałem a potem naprawą dętki, która wystrzeliła w stojącym rowerze w momencie małego kłamstwa w rozmowie telefonicznej z siostrą. Potwierdziłem, że zmówiłem “zdrowaśki” a nie było to prawdą… Zatem musiałem naprawić to i owo… No cóż, Fatima i Matka Boska z poczuciem humoru.
Do Nazare dotarłem już w nocy ok 22. Miejsce polecone przez czytelnika. Obiecałem zobaczyć, skomentować. Na ciemnej i zatłoczonej drodze chroniła mnie tylko “antygwałtka” tj żółta koszulka z odblaskami, w którą zaopatrzyła mnie żona. Byłem widoczny z daleka i nikt nie chciał się przytulić…
W jakiś dziwny sposób zaginął mi zasilacz do laptopa zatem jest to ostatni wpis z wyprawy do momentu aż będę mógł uruchomić moje jabłuszko. Trzymajcie się chłodno, to chyba dobre pozdrowienie , bo Fatima przywitała mnie temperaturą 37 stopni w cieniu.
PS” Pisząc sprawozdanie jak przywitała mnie Fatima- już odpoczywam po cięzkiej drodze. Za chwilę kończę artykuł i idę na basen;) Zaraz potem codzienny rytuał: pakowanie, składanie namiotu, sprawdzenie czy nic jeszcze nie odpada , ciśnienie w kołach i “… Run Forest, run…”. Za dzień lub dwa Lizbona.